od lat wydaje i promuje muzykę elektroniczną, ambientalną
i industrialną.
Dziś praca wydawnictwa skupia się przede wszystkim na
przedsięwzięciu o nazwie Archive Series.
Linia wydawnicza Archive Series to unikatowy projekt, który
stworzyliśmy by zachować ogromny potencjał muzyki lat 70,
80 i 90.
Wznawiamy, a w wielu przypadkach wydajemy po raz pierwszy
nagrania polskiej sceny niezależnej.
Wartość artystyczna tej twórczości jest nieoceniona, choć
w wielu przypadkach nieznana, a my postawiliśmy sobie za
cel ocalenie przed upływem czasu dokonań twórców z
tamtych lat.
KONTAKT
ZAMÓWIENIA
997 | Pieśni masowe na zespół świetlicowy
| ARCHIVE SERIES
requiem rec
35/2011 |
Rozpocznij weekend w NRD-owskiej dyskotece, poznaj dezinfo-archiwa, odwiedź czas, który minął pozornie. Weterani milicyjnego industrialu siłą zamkną cię w kręgu prop-pop i Stasi Kunst. Wypiorą mózg w strugach nieokiełznanego, pulsującego soc–disko, wykorzystają jako taneczną, mdlejącą kukłę i bagażnikiem wartburga zabiorą w ostatnią drogę.
Nagrania na płycie pochodzą z lat 88-89.
Start the weekend at GDR ( German Democratic Republic) - like discotheque, get to know the archives, go back in time to see things that are seemingly gone. You'll get cought within the prop-pop and Stasi Kunst sphere by those veterans of the constabulary industrial. You'll be brainwashed in a pouring rain of pulsating, uncontrollable soc-disco. You'll be used as a dancing, fainting dummy and be taken for your last ride in a wartburg's boot.
cd | ekopak, 16 stronicowa książeczka, handmade...
| 62:09 min
Jeśli mówi się o polskich wykonawcach industrial, że należą do nurtu off, to warszawska grupa 997 reprezentuje raczej nurt out. Pod koniec lat 80-tych, podążając tropem Laibacha, dekodowała kalki panującego systemu, utożsamiając rzeczywisty przekaz muzyki POP z ideologicznym przesłaniem sztuki PrOP. Szczególną miłością i fascynacją zespół otacza sztukę tworzoną na państwowe zamówienie. Dlatego Pieśni masowe na zespół świetlicowy to rozciągnięte melorecytacje opresyjnej poezji rosyjskiej, fantasmagoryczne wizje snute na kanwie „kultowej” milicyjnej kroniki telewizyjnej, z dymiącym kominem enerdowskiej dyskoteki w tle. Po upływie prawie ćwierć wieku personel 997 tworzy nadal, dokumentując akty masowej manipulacji, obserwując techniki perswazji w kolorowych tygodnikach i monitorując wybranych dziennikarzy krajowych bez ich zgody i wiedzy.
Stanowiąc zagrożenie dla struktur oficjalnych, 997 pragnie się więc sama stać szwankującym trybikiem mass medialnego totalitaryzmu, zaropiałą chrząstką systemu, grając swą opętańczą muzyczkę bez końca.
Trzon stołecznej grupy 997, koncertującej w latach 1988-89, stanowili Bolesław Błaszczyk, Dariusz Duszyński i Mirosław Jankowski. Wymienionych towarzyszy inspirowała bezpośrednio sylwetka znanego redaktora-milicjanta Jana Płócienniczaka i prowadzony przez niego telewizyjny program, a także sztuka (zwłaszcza muzyka) o charakterze przymusu socjotechnicznego, tworzona na państwowe zamówienie.
Zespół próbował swych sił na polu działań psychologicznych, w tym technik podprogowych. Aspirował do pełnienia służby w funkcji lustrzanego odbicia manipulacji i perswazji, skupiając się na ich odwróceniu i skierowaniu ostrzem w kierunku punktu wyjścia, a więc do oficjalnych ośrodków decyzyjnych.
Członkowie zespołu używali instrumentów produkcji Krajów Demokracji Ludowej oraz wiolonczeli, zbudowanych samodzielnie gitar, przetworników, wzmacniaczy, a także taśm, radioodbiorników, kablowego telefonu, posługując się recytacją tekstów przemówień, poezji propagandowej i materiałami uzyskanymi w drodze podsłuchu telefonicznego i pokojowego.
Publicznie formacja wykonywała przeważnie pieśni masowe, muzykę disco (m.in. z repertuaru CC Catch czy Modern Talking) i utwory industrialne (np. spopularyzowane przez Throbbing Gristle), sygnały audycji, zatwierdzonych przez Komitet ds. Radia i Telewizji, prezentując fotosy oraz slajdy barwne o charakterze strategicznym, czarno-białe kadry oświatowo-sensacyjne z telewizora, o szokującej, wielopoziomowej formie i treści.
Zespół zagrał tylko kilka koncertów (Łańcut, Warszawa, Wodzisław Śląski) skupiając się na działalności nagraniowej (technika analogowa, podziemie szkoły atomowej, mieszkania) i pozamuzycznej (fotografia, konceptualne podróże krajoznawcze, eksploracja archiwów historycznych, ekspozycja ukrytych związków aparatu opresji z estetyką artystyczną). Gościnnie uczestniczyli w poszczególnych projektach Robert Foryś, Robert F. Herubin oraz zmarły w 2010 Tomasz Wolniewicz. Mentorem grupy był muzykolog i znawca radia Andrzej Słodkowski.
Charakterystyka zespołu 997 obejmuje traumatyczną dezintegrację Polski lat 80-tych, powiew ceraty, paździerzu i betonu oraz kontrolę widowisk.
Hasło grupy - DISKO MACHT FREI, styl - STASI KUNST, motto – ROZRYWKA TO NASZ WIELKI, ZBIOROWY OBOWIĄZEK.
Po zakazie występów pod nazwą 997, wydanym w 1989, członkowie grupy przeprowadzali swe wystąpienia o charakterze kryptokonceptualnym, (m.in. Berlin 1989 i 1995, Moskwa 1996 i 1997, Śródborów). W latach 2002-2006, zespół kilkukrotnie manifestował jawnie (np. 997 Expo) w biuro/galerii Komuny Otwock (z udziałem Ireneusza Sochy) i w Centralnym Domu Qltury w Warszawie (56 rocznica utworzenia NRD) (z udziałem Roberta Borowskiego i Steffena Mollera). Archiwalne nagrania 997 pojawiły się na kilku wydanych kasetach (m.in. nakładem Mail Art Organisation Dominika Kowalczyka – Neurobot, Wolfram), później kompaktach.
Szeregowcy podstawowego personelu 997 są dziś w dalszym ciągu żołnierzami niewidzialnego frontu, w rozbiciu i ukryciu tworząc, dekodując, myląc tropy, zacierając ślady i dezorientując na własną rękę, jako funkcjonariusze sektorów kultury, oświaty i eksperci ds. przetrwania.
RECENZJE
Czy pamiętacie magazyn kryminalny 997? Oczywiście. A pierwszego prowadzącego, niezwykle charyzmatycznego pułkownika MO, Jana Płócienniczaka? Spadkobiercę kapitana Żbika, kapitana Sowy i kapitana Klossa...eeee... sorry, to już chyba inny kapitan. Nieważne. Schyłek PRL-u, późne lata 80-te, dwa kanały w TV, piętnastomilionowa widownia przedkładająca "Magazyn Kryminalny 997" nad emitowany w tym samym czasie serial "Niewolnica Isaura"... Ech... Taki fenomen nie mógł przejść bez echa. To nie były czasy 112 z komóry, bejbe. To były czasy 997 z budki telefonicznej w pobliżu poczty. "Ona nieczynna ta budka, proszę pana! Nawet napis był, ale jakiś łobuz zdjął."
Każde czasy mają swoich bohaterów, zwłaszcza te niezwykłe. Jak dżem pomarańczowy z dyni i malinowy z buraków. Dla równowagi. Zaopatrzenie społeczeństwa w te smakołyki było przedmiotem walnych zebrań plenarnych, tak samo, jak i zapewnienie społeczeństwu socjalistycznemu odpowiedniej rozrywki na poziomie. Na przykład festiwalowych przebojów pisanych na zamówienie, nierzadko przez kapitanów... "Hej młody Junaku ! Smutek zwalcz i strach..." Znacie? No jasne, że tak...
W tych realiach powstaje w Warszawie kolektyw 997, czerpiący inspirację dla swej działalności pełnymi, nie, nie garściami, nawet nie wiadrami, a zgoła wannami i to żeliwnymi, z otaczającej nas wtedy rzeczywistości. Nie sposób oceniać grupy jedynie od strony muzycznej, choć takie włąśnie wydawnictwo przede mną leży. Oprawa graficzna doskonale odzwierciedla zawartość. Biało niebieska milicyjna okładka w zgrzebnym, ludowym worku na ziemniaki lub pocztowo-bankowym na banknoty o nominale milion złotych (jedne warte drugich zresztą, znaczy te ziemniaki tych milionów). Do tego kartka z raportem o ingerencjach cenzury i sygnały bratnich TV nadawane z NRD (Fernsehturm w Berlinie) i PRL (Pałac Kultury i Nauki w Warszawie) przenikające się i spotykające na wypukłym jak rybie oko ekranie czarno-białego telewizora. I takich smaczków jest więcej.
"Pieśni masowe na zespół świetlicowy" przepełnione są industrialnym zrywem robotniczym, folkowym znojem chłopskim i propagandowym zgiełkiem inteligencji pracującej. O zgrozo, przemycane są również elementy wrogiej ustrojowo muzyki zachodniej (dla czystej zabawy odgadnijcie z jakich utworów zaczerpnięto gitarowe riffy i solówki). Fabryczne odgłosy i ciosy młotka w wannę wykuwają podstawy sonicznych struktur, a całość formy w wykonaniu grupy 997 ujmuje inspiracje i cytaty z wczesnego Laibach, Einstürzende Neubauten, czy Throbbing Gristle, przepuszczone przez charakterystyczne dla tej strony żelaznej kurtyny efekty - zniekształconej ironii, tragicznego absurdu, wściekłej bezradności. Kolaż muzyki, antymuzyki, wiecowych happeningów, socrealistycznej oprawy, propagandowych odczytów i manifestów, składa się na istotę działalności warszawskiego zespołu. Stasi Kunst. Ma to sens, głębię przekazu i odbioru. Zastanawiam się tylko, dla ilu dziś osób zrozumiałego... A może moje obawy są po prostu niepotrzebne i nieuzasadnione? Może ktoś z Państwa rozpoznaje którąś z tych osób? Na pewno wiele treści może dzisiaj być niezrozumiałych, jako, że są żywcem wzięte z czasów słusznie minionych. Dobrze, że te czasy minęły, niedobrze, że zabrały ze sobą dokonania kolektywu 997. Na szczęście dzięki Requiem Records możemy w jakimś stopniu zapoznać się z nimi i dziś.
A co do naszego bohatera z telewizora. Dzielny pułkownik MO startował w wyborach 1989 do senatu. Jego przeciwnikiem w II turze był profesor Cezary Józefiak. Panowie stoczyli ze sobą wysoce merytoryczną walkę na argumenty polityczne, których odzwierciedleniem były hasła wyborcze. "Profesor w Senacie, milicjant w komisariacie!" Józefiaka, spotkał się z ciętą ripostą Płócienniczaka - "Jak cię napadną, pobiją, okradną... idź do profesora!". Pomimo ogólnej sympatii, jaką społeczeństwo PRL-dämmerungu darzyło Płócienniczaka, wolało jednak aby on i jego koledzy milicjanci siedzieli w komisariatach. Senatorem został profesor, a potem to już jakoś samo poszło. Ech, wspomnień łza, się w oku zakręciła, jak zrymował poeta... Może więc zakręcić płytę 997 jeszcze raz? I przez tę godzinę znów poczuć jak było, jak nic nie było? Absurdalnie, sierioznie, przerażająco, wściekle, ironicznie. I smieszno i straszno zarazem... Dawaj, snowa w
boj.
Nieocenione Requiem Records po krótkiej przerwie wznawia działalność wydawniczą. Oficyna, owszem, prezentuje nową muzykę, ale mocno stawia zarazem na unikalne nagrania zapomnianych dziś wykonawców. Nowy podrozdział w archiwalnej serii Requiem otwierają dwie niecodziennie wydane albumy.
Pierwszy przypomina historię śląskiego duetu Düsseldorf, inspirującego się popularnym wówczas (na Zachodzie, nie u nas) elektronicznym, tanecznym industrialem. Trudno go jednak temu nurtowi jednoznacznie podporządkować. Oprócz klimatów bliskich takim zespołom jak Front 242, mamy tu minimalistyczne „nerwówki” w stylu DAF czy Suicide, kombinacje z samplingiem przywodzą zaś na myśl bardziej awangardowe poczynania Depeche Mode (lub mniej awangardowe Laibacha). Düsseldorf nie ograniczał się do muzyki; animował scenę i uprawiał performance, co dokumentuje utwór „Uleczmy maszyny”, zapis wzorowanej na manifestach futurystów przemowy tonącej w zgiełku maszynowego hałasu. W muzyce Düsseldorf intryguje połączenie zachwytu nad zdehumanizowanym środowiskiem z emfazą wokalisty Adama Białonia i niezbyt złożoną liryką miłosną.
„Pieśni masowe...” to już rzecz dla większych twardzieli. Gitara hałasuje niczym piła mechaniczna, chroboczą maszyny, huczy stal. Myli raz mglista, raz piosenkowa struktura utworów, zaskakują sample i nietypowe instrumentarium - w nagraniach z końca lat 80. grupa 997 (w składzie z Bolesławem Błaszczykiem, znanym dziś szerzej z Grupy MoCarta) wzoruje się na mistrzach industrialu: Einstürzende Neubauten, Throbbing Gristle, a zwłaszcza Laibachu. Warszawska grupa dokonuje zabiegu podobnego do Laibachowego „nadutożsamienia” się z systemem, bohaterem swej „Stasi Kunst” czyniąc płk. Jana Płócienniczaka, ówczesnego gospodarza magazynu „997”.
Jędrzej Słodkowski Gazeta Wyborcza
Mocno niedoceniona inicjatywa Łukasza Pawlaka - Requiem Records - powraca chyba w najlepszej od lat formie. Jedną z jej emanacji jest seria archiwów polskiej elektroniki i industrialu. Pierwsze dwie płyty przypominają grupy 997 i Düsseldorf. Zacznę od tego, czego nie widać dokładnie na zdjęciach przedstawiających okładki. Łukasz Pawlak jak za dobrych kasetowych czasów wznosi się na edytorskie wyżyny. Każda z płyt wydana jest w trzypanelowym ekopacku uzupełnionym książeczkami i bardziej kuriozalnymi bonusami.
Srebrną okładkę Düsseldorfu okala kawałek alluminiwej taśmy zdającej się być elementem jakiejś rozerwanej konstrukcji z której muszą również pochodzić, dorzucone do foliowej koperty, kolorowe gwoździe i podkładki. Grafika uzupełniona odbitymi stemplami nawiązuje zarówno, do kserowanych zinów jak i siermiężnego socrealu, co nie przeszkadza jej zachwycać.
Pieśni masowe uzupełnia płócienna torebka która gdyby była większa mogłaby pewnie skrywać hydrant lub koc przeciwogniowy w jakimś kombinacie, do tego po wyciągnięciu z niej okładki odkrywamy, poza świetną książeczką, kartkę z maszynopisem tekstów opatrzoną pieczątkami cenzury. Ok.. Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze, co skryają te opakowania?
997 to grupa z pogranicza antysystemowego happeningu, słuchowiska i typowo industrialnego zgiełku. Inspiracje Laibachem bywają czytelne ze względu na zderzenie industrialu z wątkami totalitarnymi, ale 997 dryfuje dalej w kierunku kolażu. Z drugiej strony jest w tej płycie coś z Residents, bo prepary uzupełniają szydercze songi. Poza skrawkami syntetycznych melodii, jakimiś wyrwanymi z kontekstu partiami gitar i fabrycznego łomotu są deklamowane lub wyśpiewywane w wiecowej manierze słowa zaczerpnięte z propagandowych tekstów i nagrania z telewizji i radia, choćby programu 997, który był wielką inspiracją dla grupy. Obok fragmentów intensywnych pojawiają się niepokojące, nerwowe pejzaże. Które po zapoznaniu się z tekstem załączonym w książeczce zaczynają brzmieć jak podkład dźwiękowy do wizji lokalnej w murach opuszczonych melin. Część nagrań może bawić, jednak jest w tej muzyce coś z korzennego bluesa. Ból, smutek, który co jakiś czas wyziera spod wściekłości i kpiny. Przyznam, że spodziewałem się siermiężnych prób nadążenia za tym co z opóźnieniem docierało z Zachodu, tymczasem Pieśni Masowe mają głębię i stoją za nimi doświadczenia nadające całości dodatkowych wymiarów, o których wiele zachodnich grup mogło tylko marzyć. Smutne, że w pełni mogą docenić to ludzie, dla których świat zza żelaznej kurtyny nie jest jedynie cepeliadą sierpów, młotów i portretów wodzów lub zbrodniczym molochem. Smutne, że mogą to docenić w pełni jedynie ludzie w Polsce gdzie zainteresuje się tym garstka osób.
Düsseldorf to zupełnie inna grupa, bo obok quasifuturystycznych recytacji na płycie znajdują się nagrania w duchu elektronicznej nowej fali. Recytacje dziś wydają się nieco infantylne ale uzupełnione są genialnymi tłami nagranymi przy pomocy dźwięku maszyn (trochę przesadzam używając liczby mnogiej bo ten etap działalności grupy jest udokumentowany na płycie jednym nagraniem). Piosenki, mimo iż nagrane dekadę po tym jak tego typu muzykę robili wyspiarze, urzekają. Całość jest dużo lżejsza od 997, więcej tu młodzieńczego idealizmu,całość ma mniej systemowy a bardziej osobisty charakter. Monotonne rytmy i sekwencerowe przebiegi uzupełniają melodyjne wokale, trochę w tym z Suicide, trochę z wczesnego elektronicznego gotyku. Być może oczekujących surowego industrialu ta płyta zawiedzie popowym sznytem, ale dla mnie właśnie zderzenie piosenkowości z siermiężnością i minimalizmem stanowi o sile tej płyty. Wynik słabość zachodnich projektów do szarości socjalistycznej Warszawy, tu jakby jest naturalnym faktorem, a nie pozą czy stylizacją (w prawdzie zespół pochodził z Katowic, ale Spodek na tle bezbarwnych Katowic lat 80. musiał wyglądać równie imponująco co PKiN na środku pustego Placu Defilad).
Nie lubię wszelkich stwierdzeń z serii: „musisz to kupić, musisz to mieć”, ale w przypadku tych dwóch płyt wydają się mieć wyjątkową rację bytu, jeśli czytelnicy M|I nie ocalą tych projektów przed zapomnieniem
i niebytem, nie wiem kto to zrobi. Ja już wyczekuję kolejnych części serii!