od lat wydaje i promuje muzykę elektroniczną, ambientalną
i industrialną.
Dziś praca wydawnictwa skupia się przede wszystkim na
przedsięwzięciu o nazwie Archive Series.
Linia wydawnicza Archive Series to unikatowy projekt, który
stworzyliśmy by zachować ogromny potencjał muzyki lat 70,
80 i 90.
Wznawiamy, a w wielu przypadkach wydajemy po raz pierwszy
nagrania polskiej sceny niezależnej.
Wartość artystyczna tej twórczości jest nieoceniona, choć
w wielu przypadkach nieznana, a my postawiliśmy sobie za
cel ocalenie przed upływem czasu dokonań twórców z
tamtych lat.
KONTAKT
ZAMÓWIENIA
BIONULOR | erik | requiem rec
51/2012
„To był filut!... Od razu mi się spodobał.”
(Igor Strawiński o Eriku Satie)
Najnowszy, trzeci album Bionulora to płyta w całości zainspirowana postacią i twórczością Erika Satie. Wszystkie utwory powstały
wyłącznie na podstawie obróbki jednej z jego najsłynniejszych kompozycji, "Gymnopédies", według autorskiej metody pracy Bionulora „100% sound recycling”. Oniryczna mikromelancholia przeplata się tutaj z surrealistycznymi grami wyobraźni, stanowiąc pomost pomiędzy dwoma odległymi w czasie i przestrzeni muzycznymi światami...
„...najmniejszy utwór Satie jest malutki jak dziurka od klucza. Wszystko zmienia, jeśli się przytknie doń oko.”
(Jean Cocteau)
„That was a frolicman!... I liked him at once.”
(Igor Stravinsky on Erik Satie)
The newest, third album by Bionulor has been wholly inspired by the person and creative output of Erik Satie. All the tracks have been strictly based on processing one of his most famous compositions, "Gymnopédies", according to Bionulor’s own method of working called „100% sound recycling”. Here dreamlike micro-melancholy intertwines with surrealistic games of imagination, making up a bond between two music worlds distant in time and space...
"...The smallest work by Satie is small in the way that a keyhole is small. Everything changes when you put your eye to it.”"
(Jean Cocteau)
Sebastian Banaszczyk (ur. 1975) – aktor, muzyk, pedagog. Od 2006 roku jako Bionulor prowadzi autorski projekt muzyczny według własnej metody twórczej nazwanej „100% sound recycling”. Oznacza to, że każdy utwór tworzony jest bez użycia instrumentów (czy to prawdziwych, czy wirtualnych), a jedynie na podstawie obróbki tylko jednego krótkiego fragmentu zarejestrowanego już wcześniej materiału dźwiękowego. Jest to materiał nieprzypadkowy i dobierany według ściśle określonego koncepcyjnego klucza. Pochodzi głównie z nagrań już istniejących, obecnych w kulturze i stanowiących dźwiękową dokumentację ludzkości.
Bionulor ma na koncie trzy płyty.
Debiutancki album “Bionulor” (2009) był próbą odkrycia w zupełnie nowym kontekście muzyki dawnej, szczególnie tej z okresu średniowiecza i Renesansu. Powstał tylko i wyłącznie na bazie obróbki dźwięków wydobywanych z instrumentów klasycznych. Nie była to jednak reinterpretacja utworów dawnych kompozytorów, lecz swoista archeologia dźwięku.
Tematem kolejnego albumu “Sacred Mushroom Chant” (2011) był ludzki głos. Każdy spośród pięciu utworów powstał w oparciu o jeden oddzielny fragment dźwiękowego materiału źródłowego. Podstawę stanowiły tu : archiwalne nagranie szamańskiej pieśni związanej z ceremonią zażywania halucynogennych grzybów, japońska tradycyjna pieśń pozyskana z kolekcji starych winylowych płyt, słynne zdanie Neila Armstronga stąpającego po powierzchni Księżyca, fragment wywiadu z Marcelem Duchampem opowiadającym o swoim pierwszym ready-made, w końcu głos samego Sebastiana Banaszczyka wypowiadającego zdanie przypisywane Hasanowi ibn Sabbah (”Nic nie jest prawdziwe”).
Najnowsze wydawnictwo „Erik” (2012) to z kolei koncepcyjna płyta inspirowana postacią i twórczością Erika Satie, a powstała tylko i wyłącznie na podstawie obróbki jednej z jego kompozycji, "Gymnopédies". Oniryczna mikromelancholia przeplata się tutaj z surrealistycznymi grami wyobraźni...
Bionulor tworzy także muzykę do spektakli teatralnych. W czerwcu 2011 w warszawskim Teatrze Powszechnym miała miejsce premiera “Koriolana” Williama Shakespeare'a, do którego oryginalną muzykę napisał Bionulor. To dźwięki odwołujące się zarówno do inspiracji muzyką klasyczną, jak i bardziej eksperymentalne muzyczne wizje, wpisujące się w nowoczesną interpretację tekstu wielkiego angielskiego dramaturga. Kolejna muzyka teatralna Bionulora towarzyszyła autorskiemu monodramowi Sylwii Oksiuty “SKAZAna”, którego premiera miała miejsce w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie w marcu 2012. Mroczne, abstrakcyjne i klaustrofobiczne dźwięki towarzyszyły przejmującej historii molestowanej seksualnie dziewczyny.
Sebastian Banaszczyk i jego projekt Bionulor to jedno z najbardziej nieszablonowych zjawisk na polskiej scenie alternatywnej. Działając na styku ambientu, eksperymentalnej elektroakustyki i noise'u, od kilku lat nagrywa albumy bazujące wyłącznie na recyklingu sampli, dobranych według ściśle sprecyzowanego, konceptualnego klucza. Jak sam mówi – „taki sposób pracy daje nieograniczone możliwości, otwierając całą galaktykę, a może nawet i wszechświat, pomysłów”. I rzeczywiście - gdy rozmawiałem z nim przy okazji premiery drugiego krążka, już wtedy miał w głowie pomysły na kilka albumów do przodu, choć nie chciał wówczas ich zdradzać. Dziś, po blisko dwóch latach, wraca z płytą zatytułowaną Erik, która odsłania pierwszą część zagadki...
Na debiutanckim albumie sięgnął po nagrania muzyki dawnej, przekształcając strzępki klasycznych instrumentów z okresu średniowiecza i renesansu w kierunku abstrakcyjnych, elektroakustycznych pętli. Swój następny długogrający materiał poświęcił w całości dekonstruowaniu próbek ludzkiego głosu zaczerpniętych z pięciu odległych od siebie w miejscu i czasie zjawisk kulturowych – począwszy od szamańskich pieśni, na słowach stąpającego po księżycu Neila Armstronga skończywszy. Trzecią płytą wyznacza sobie kolejny cel – rozłożyć na czynniki pierwsze i zrewitalizować najsłynniejszą kompozycję z katalogu „ojca ambientu”, Erika Satie – Gymnopedies. Wszystko według autorskiej metody 100% sound recycling, bez udziału jakichkolwiek innych dźwięków pochodzenia akustycznego czy syntetycznego.
Przyjmując taką metodę pracy, Sebastian z jednej strony stawia sobie potężne ograniczenie w postaci materiału źródłowego złożonego wyłącznie z króciutkich, ściśle wyselekcjonowanych fraz, z drugiej strony bez żadnych ograniczeń stosuje pełen arsenał środków cyfrowej obróbki dźwięku. Mamy tu więc wszechobecne pogłosy, echa, przestery, zabawę częstotliwościami i wiele innych software'owych sztuczek. Co istotne jednak – cała ta paleta efektów nie zabija ducha zaklętego w źródłowym materiale, który pomimo tak zaawansowanych manipulacji nadal bardzo mocno pachnie epoką schyłku XIX wieku. Pod tym względem jest to „wycieczka” podobna do ostatniego albumu Jacaszka, gdzie klimat barokowej kameralistyki i ówczesne instrumentarium zderza się ze współczesną technologią uwypuklającą różnego rodzaju niedoskonałości dźwięku. Nowy krążek Bionulora jest podobnym pomostem, tyle że o krótszej rozpiętości czasowej, bardziej surrealistycznym wydźwięku i większym ascetyzmie formalnym.
Przyznam, że z lekką nieufnością podchodziłem do tego albumu, zwłaszcza w kontekście ubiegłorocznego, na wskroś eksperymentalnego Sacred Mushroom Chant, odsyłającego do mniej przystępnych nagrań z repertuaru Coil czy Nurse with Wound. O ile jednak słuchając poprzedniego materiału Sebastiana, można było momentami odnieść wrażenie bezdusznego epatowania efektami na granicy tolerancji percepcyjnej, tak nowa płyta przynosi zdecydowanie bardziej „ludzkie” oblicze, bliższe jego debiutanckiemu albumowi. Paradoksalnie, bo to właśnie na Sacred Mushroom Chant materiałem źródłowym był ludzki głos.
Wszystkie trzy dotychczasowe wydawnictwa Banaszczyka powstawały niemal równolegle i rzecz jasna Erik nadal nasiąknięty jest pewnym specyficznym, wyizolowanym klimatem towarzyszącym jego wcześniejszym nagraniom. Sporo tu także przewijających się w dalszym planie dźwięków, które gdzieś się już słyszało na dwóch poprzednich krążkach artysty (charakterystyczne mechaniczne szumy, trzaski, stukoty, cykania). Różnica tkwi natomiast w dużo większej dbałości o melodię i starannym celebrowaniu niuansów harmonicznych, a od strony brzmieniowej – w ciepłym, analogowym sznycie postprodukcyjnym. Na tym tle wyraźnie odstaje przywołująca echo poprzedniej płyty, szorstka, glitchowa miniaturka ST.002 i frywolnie rozdygotany, atonalny kolaż ST.007, przekornie zaburzający melancholijną aurę albumu mniej poważnym odcieniem impresjonizmu. Z drugiej strony błyszczą zdekonstruowane na modłę ostatnich dokonań Tima Heckera ST.008 i ST.013 czy podążający tropem Radio Amor, ST.011. W przeciwieństwie jednak do Kanadyjczyka, Bionulor działa z dużo większym minimalizmem. Zamiast masywnych ścian dźwięku, nakreśla tylko kruche, repetytywne pejzaże – bardzo organiczne, a jednocześnie nasycone „ziarnistą” cyfrowością i pod tym względem bliżej mu do dokonań Taylora Deupree, odpowiedzialnego notabene za mastering płyty. Idąc śladem dalszych skojarzeń, trudno miejscami oprzeć się wrażeniu, że tak mogłoby brzmieć Endless Summer Fennesza, gdyby za materiał źródłowy przyjąć pianino (ST.004 i ST.012). Pulsacje w ST.003 przywodzą z kolei na myśl Loscil circa Plume. Podobnych reminiscencji pojawia się tu znacznie więcej, co nie zmienia faktu, że - ustami Satie – Bionulor przemawia w większości swym własnym językiem.
W efekcie dostajemy najlepszy album w dorobku Częstochowianina, który już w pełni świadomie wykorzystuje dostępne mu „narzędzia” do stworzenia wciągającego świata dźwiękowego - satysfakcjonującego pod względem sonicznym, pełnego niedopowiedzeń, a jednocześnie spójnego i przystępnego w odbiorze. I choć sinusoidalność dotychczasowych poczynań Banaszczyka wskazywałaby, że na kolejnym krążku jego poszukiwania ponownie zwrócą się w kierunku mniejszej „muzyczności”, ja mimo wszystko z większą ciekawością będę wypatrywał kontynuacji obecnego, post-akustycznego wcielenia. Erik to bardzo udana próba wskrzeszenia Gymnopedies i nadania mu nowej, świeżej perspektywy, z szacunkiem dla pierwowzoru.
Na wstępie winienem przeprosić autora za późne podjęcie pracy nad albumem tak złożonym i niesamowitym, hmmm… a może właśnie tak prostym i pięknym? Niewątpliwie zajęło mi trochę czasu zanim „ugryzłem” Bionulora na serio i pozwoliłem sobie na napisanie tego tekstu. Do twórczości tego kalibru (i nie chodzi tu jedynie o niszowy charakter wydawnictwa, ale przede wszystkim jego przemyślany i przez to bardzo wymagający na poziomie koncepcyjnym charakter) trzeba niewątpliwie dojrzeć. Długie dojrzewanie wydaje zaś dobre owoce w sferze myśli.
Jednym z efektów spóźnienia jest niestety fakt, że nie piszę na temat płyty Erik jako pierwszy, nie pisze nawet jako drugi, wstyd przyznać, który stoję w szacownej kolejce recenzentów tego zadziwiającego krążka. Przeczytałem już to i owo w sieci na temat Bionulora i jego twórczości, od razu rzuciła mi się w oczy powtarzająca się jak mantra ocena: „płyta Bionulora ma mroczny, niepokojący charakter”. Diagnoza ta wydała mi się tyleż oczywista, co w gruncie rzeczy redukcjonistyczna i nieprawdziwa.
Niejednokrotnie twórczość Sebastiana Banaszczyka kojarzona jest z muzyką, lub jak sam go określa „designem”, japońskiego artysty Aube (Akifumi Nakajimy). Ten czarodziej, a może lepiej inżynier, budowniczy, innowator dźwięku w swej ogromnej dyskografii stworzył wiele kompozycji, które można by określić mianem mrocznym i niepokojących, choćby te z płyty Magnetostriction – wiejące futurystyczną grozą, zimne i mokre, tchnące czymś nie-ludzkim, bliskim skrzyżowaniu natury i technologii. Stanowiłyby one znakomity soundtrack do japońskich horrorów jak „Ring” czy „Dark Water”. U Bionulora nie znajdujemy tego typu złowieszczej i przejmującej wizji muzycznej. Z Aube łączy go technika i idea, nie zaś treść i klimat. Ideą oczywiście jest wykorzystywanie dźwięków już wyprodukowanych: odgłosów natury, wypowiedzi człowieka (jak na płycie Sacred Mushroom Chant), a nawet szeleszczenia Biblii potraktowanej w przewrotny sposób, nie jako święta księga, ale konkretny, namacalny przedmiot (projekt Pages From The Book Aube). 100% music recycling – oto idea, która przyświeca Bionulorowi i która łączy go z mistrzem. W przypadku płyty Erik zasada ta została jednak potraktowana dosłownie – na zawartość tego krążka składa się piętnaście kompozycji w całości opartych o słynne Gymnopédies Erika Satie. Nie wykraczamy poza nie, drążymy ile się da, za pomocą elektroniki docieramy do takich pokładów dźwięku, które w pewnym sensie uśpione, zalegają na dnie oryginałów.
Bionulor penetruje utwory Erika Satie, tak jak wcześniej robił to w przypadku szamańskich pieśni czy swego własnego głosu, tak dalece, by wywrócić je, w pewnym sensie, na drugą stronę, ukazać świat muzyki na opak, jakby spowolniony i zatrzymany ostatecznie w kadrze – jeden drobny dźwięk lub ścieżka, odpowiednio zmodulowane, stają się całym mikrokosmosem. Idea ta ma więc coś z alchemicznej transmutacji czy mistycznych technik dalekiego Wschodu – podróż daleko w głąb z pozoru prostych dźwięków, ukazuje niezwykły krajobraz w sercu tego, co może wydawać się skończonym dziełem (tym bardziej w przypadku pięknych, koronkowych kompozycji Erika Satie), odkrywa spektrum możliwych kombinacji nut, które układały się dotąd w ostatecznie uporządkowany zbiór. Jeśli powyższe porównania wydadzą się niektórym nieco zbyt przesadne, polecam katalog inspiracji, które Bionulor wymienia w jednym z wywiadów:
Dźwięki zagubione w snach – wywiad z Bionulorem.
Jeśli chodzi o klimat, ambientalne, trzeszczące, ale zarazem spokojne i nienarzucające się utwory z płyty Erik nie wydają mi się ani mroczne, ani złowieszcze. Jest w tym wszystkim raczej coś z dotknięcia rzeczy samej, codziennego przedmiotu, który zbliża się do nas i zadziwia samym faktem istnienia. Takie są właśnie dźwięki lepione mozolnie przez Bionulora, obce nam, ale dziwnie bliskie. Nie mają w sobie powagi i grozy nocy, bliższe są raczej pochmurnemu porankowi, pierwszemu otwarciu oczu, gdy rzeczywistość jest jeszcze jakby zamazana, my zaś jej niepewni. Z każda chwilą jednak „obecność” świata (która jest zarazem jego zimną obcością) dociera do nas coraz bardziej, dokonuje się zawiązanie rzeczy i sensu, które może przybrać również formę dźwięku.
A zatem, koncepcyjny minimalizm Bionulora, nie jest więc jedynie powtórką z Reicha czy Glassa, nie posiada tego „czaru”, który posiada ich muzyka. Nie jest to jednak zarzut – nie może go posiadać, bo jego metoda jest zupełnie inna: nie polega ona jedynie na uwzniaślaniu każdej drobnej nuty. Ten zabieg jest jedynie narzędziem w służbie idei bardziej przewrotnej: profanacji muzyki poprzez przemieszczenie jej kontekstu, tworzeniu czegoś nowego w sercu tego, co wiekowe i szacowne. Profanacja, podobnie jak w przypadku Amona Tobina, jest więc twórczym fermentem, który nie opluwa jednak oryginału, unieważnia raczej podział na oryginał i kopię, uniwersalizuje muzykę jako język absolutnego opisu rzeczywistości.
Organoleptyka:
Prosty digipack z kolorowymi „architekturkami” autorstwa Martyny Kowalczyk nie zachwyca, ale zastanawia. Może jest w nich coś z klimatu płyty. Te balkoniki i okna, na których oko zatrzymuje się podobnie jak ucho na dźwiękach z nagrań Bionulora…
Miałem kiedyś słuchawki, które traktowały dźwięki specyficznie - wybiórczo eliminując muzyczne motywy według jedynie sobie znanego schematu. Powiecie zwarcie - być może, ale efekt oddalenia i stłumienia dźwięku nadawał niektórym kompozycjom niesamowitego wyrazu. Do tego ta gra ciszą i ciemne wokale... Wspomniane słuchawki tworzyły nową muzyczną wartość i biorąc pod uwagę czynnik losowy wytwarzała się nieograniczona pula modyfikacji oryginalnej treści. Album "Erik" projektu Bionulor również jest zbiorem przetworzeń określonego tematu, tyle że powstał w sposób nieprzypadkowy i według świadomej autorskiej metody tworzenia.
Sebastian Banaszczyk zbiera muzyczne okruchy. Jego autorska metoda zwana "100% sound recycling"
polega na wyselekcjonowaniu nieprzypadkowego materiału dźwiękowego o określonej wartości historycznej i emocjonalnej. Taki "odprysk" muzycznej historii podlega później wyszukanej obróbce i tworzy nową wartość. Utwory, które trafiły na album zatytułowany "Erik" powstały na podstawie obróbki "Gymnopédies"
- jednej z najsłynniejszych kompozycji Erica Satie. To jedno z najbardziej ekscentrycznych dzieł XIX wieku jest wdzięcznym materiałem źródłowym i Bionulorwykorzystał jego potencjał z pełną premedytacją, zresztą z fascynującym skutkiem.
Metoda "100% sound recycling" jest dla mnie współczesnym odniesieniem do dojrzałych technik wariacyjnych (mam na myśli wariacje charakterystyczne). Bionulor stosuje różne zabiegi zmiany podstawowej formy. Różne opracowania zapożyczonego tematu przewodniego mają w sobie klasyczne podejście, wykonane są jednak współczesnymi metodami cyfrowej obróbki dźwięku. Daje to nie tylko bardzo ciekawy formotwórczy efekt, ale ma również wymiar symboliczny.
Bionulor poddaje przeobrażeniom wariacyjnym cały temat przewodni. Jego zabiegi odnoszą się do wszystkich elementów muzycznych oraz samej faktury instrumentalnej. Nie ogranicza się więc do zastosowania zwykłej ornamentyki, czy zmian rejestru. Ten album to nie zbiór interpretacji, utwór "Gymnopédies" został rozłożony na czynniki pierwsze i powtórnie poskładany w 15 zaskakujących wariantach. Zmianie uległo wszystko: faktura, akcenty, artykulacja, kolorystyka i to w różnych konfiguracjach. Wariacje często łączą się w grupy wykazujące pewne wspólne cechy w opracowaniu tematu. Mimo zamkniętej kadencji każdego utworu, można mówić o takiej łączności w przypadku pierwszych siedmiu kompozycji tego albumu. W kolejnych utworach słyszymy narastanie komplikacji technicznych i fakturalnych, a także stopniowe oddalanie się od tematu i powroty do niego.
Bez względu jednak na ilość zastosowanych zmian duch Satie pozostał. W całym cyklu czuć charakterystyczną dla jego muzyki nostalgię i tajemnicę.
Recenzję zakończę ciekawostką. W 1928 roku na wiedeńskim konkursie "Columbii" wyróżniono symfonię kompozytora Kurta Atterberga. Komisja sędziowska (w której zasiadali najlepsi ówcześni dyrygenci Europy) była zachwycona dziełem szwedzkiego kompozytora. Jak się później okazało zwycięska symfonia była zlepkiem partytur, często czytanych od ... końca. Prawda, że ciekawa metoda? To też była nowa wartość, która powstała na klasycznej kanwie...
I've already listened to several interpretations and reworks of Gymnopedies by legendary and mysterious composer Erik Satie, whose most notorious composition has been regarded as the most remarkable precursor of the so-called ambient music due to the ambiguity coming from the melodic structure, based on the astonishing reversed complementarity between harmony and calculated dissonances, but it's quite rare a derivative release managed to mirror the emotional contrails which could be triggered by its listening. Czestochowa-based composer Sebastian Banaszczyk aka Bionulor seems to be so intimate with that forerunning oeuvre that he decided to entitle this collection of sonic eclairs by borrowing the name of the French pianist and composer, just as if he were one of his closest friend. Bionulor applied that processing method he called "100% sound recycling" he already successfully tested in his previous two albums - whereas his self-titled debut focused on previously recorded music of the Middle Ages and the Renaissance, he mainly molded human voice on its second album "Sacred Mushroom Chant" - to Gymnopedies by juxtaposing a wide range of filters and settings: the notorious alternation of the subdominant G and the tonic D tones of the first of the three piano compositions often recurs over the album, but it got dipped into many sonic solutions. For instance on the initial "ST.001", it seems evoked by a mnemonic glimpse due to the loop of a vinyl crackle, which sounds emphasized on the following ST.002 together with the dirty sound of torn speakers or of a rusty grammophone, before feeding the sparking of the hypnotic ticking pulses on "ST.003". Sometimes slices of the score looks like turning into a sort of coding for otherwise unintelligible dimension or weird entities: "ST.008" sounds like the accompaniment to the graceful movements of a ghost, while "ST.007" and "ST.004" could respectively be peddled as the extracts from an imaginative edition for goblins and spaceships;"ST.009" or "ST.013" could be the way Gymnopedies could be "remixed" by the consciousness of some assistant of Dr.Lily after the first trial of some isolation tank, the reversed play on swarming chirps and puffing sonic sutures on "ST.010" could let some listener surmise it came from some old tape, which Bionulor found in Silesian forests. Those tracks where it seems Gymnopedies arise like glares, lightning bugs or will-o'-the-wispsin the night are pure nostrum for imagination, while the final "ST.015" could sound like a possible Gymnopedie-inspired reverie by Nobukazu Takemura. "Erik" has been wisely mastered by Taylor Deupree.
On his third album as Bionulor, Sebastian Banaszczyk has made an even greater leap into personalizing his sound. While he still focuses on the use of processed and recycled sounds, here there is a sense not only of consistency from piece to piece, resulting in a cohesive album of material, but also a more personal touch, a human element all too often missing from this sort of music
Erik is based entirely upon the composition "Gymnopédies" by Erik Satie, throughout the 15 pieces that make up this album, Banaszczyk keeps with a recurring motif of backward melody from the original composition. The results come across like a childhood memory that has never left. The cover sketch of his hometown seems to round out this piece of nostalgia.
Pieces like "ST.001" and "ST.008" add to the vintage feel of the album. The former's aged crackles obscuring melody and miniscule changes result in an overall intimate sound, while the latter's use of silence with processed melody comes together with a complexity that belies its overall basic structure.
"ST.007" leans more into conventional music sounds, with mangled tones providing the foundation for mostly untreated piano and a dissonant, unidentifiable accompaniment. Similarly, "ST.004"'s seemingly random outbursts of static and music come across like the dying pulses of a radio tower, covering a lot of ground in its rather short duration.
The longest piece, "ST.009", makes good use of its extended duration. Fragile melodies rise and fall before being mangled and pulled together, resulting in a more dissonant, but not overly raw piece. This becomes a cyclic process that keeps a high level of diversity throughout. The following piece also exemplifies this greater sense of complexity, bouncing extremely tiny sounds around a mix together resulting in a piece that feels a bit more collage-like in comparison, but not sloppy or inconsistent.
The only tracks that come across as less engaging are the ones that show little change or variation in their structure, such as the third and final pieces. However, given their short lengths it comes across more like an interlude or a brief experiment rather than an attempt at a fully realized track, so it does not detract from the album as a whole.
I compared the first Bionulor album to the earlier works of Aube, but on Erik, Sebastian Banaszczyk has developed a much stronger identity and personal sound. While the extreme processing and dissection of preexisting sounds can make for an interesting experience, it does not necessarily make for an enjoyable one, but on here it results in a pleasant, but also bold album that hits all the right notes for this kind of sound art.
For his third album, young Polish “sound recycler” Sebastian Banaszczyk enters into a dialogue with Erik Satie, peeping through a small keyhole in time back well over one hundred years to forge a connection between a man in a small Parisian room and another one in a small Polish town, Częstochowa (though originally from nearby Świdnica, its old town as rendered by illustrator Martyna Kowalczyk gracing the cover of Erik). Bionulor uses no instruments himself but rather very deliberately selects a particular, very brief section from modern musical and narrative history and “processes” it (on his computer, I’ll wildly guess).
Banaszczyk puts Satie’s Gymnopédies, those three, “dolourous” miniatures unfailingly mentioned as precursors to Eno’s ambient music, under the microscope and closely examines their very cells. The loops he tweaks, dubs and granulates are by turns dreamy, nostalgic, chilling and warming. Often an Eldorado for composers and critics of lesser imagination, Erik is true to the spirit of Satie’s intention rather than being mere pastiche. Satie meant them to float through the salon colouring the air between lapses in the conversation, and Bionulor’s fifteen variations succeed and fail in precisely the way Satie’s originals do—they are too interesting not to draw your undivided attention.
The combination of Satie’s genteel simplicity and Bionulor’s gentle surrealism, complemented by Kowalczyk’s illustrations, transports me to a midway point in time, where Bruno Schulz wanders down the Street of Crocodiles humming one of these tunes.
Naming your album Erik isn’t going to make many people listen to it, until they discover it is actually a tribute to one of the greatest composers of all time, Erik Satie. Satie’s Gymnopédies influenced and shaped ambient more than any other piece of music, and in this album, Bionulor utilizes his unique 100% sound recycling method (as he describes it) to pay tribute to the great composer and his famous composition. What Bionulor does is take a sound (in this case Gymnopedies) and process it to the point that it becomes something altogether different (or somewhat different on a superficial level, while retaining the essence of the original composition), without adding any instruments or other sounds.
His work reminded me at times of another de-composer of music, Fennesz, especially his work in Endless Summer. The process used by Bionulor may not allow for much variety, but sometimes an artist’s limitations (especially when they’re self-imposed) provide the opportunity to explore possibilities that might have otherwise been ignored, while also avoiding the excessive usage of unnecessary sounds. The album is surprisingly melodic, with the melodies jumping out of static and rough, processed sounds that bring to mind objects being broken, or maybe eggs with cute little chicks coming out of them. Bionulor works very much in the same way as a musician who uses exclusively self-made instruments would work (even if all he uses is computer software) and the end result is unusual, with a sizable lack of familiar sounds. There are times when the sound sequences used become repetitive but in most cases the artist finds ways to redeem himself by leading us into either more melodic or abstract pieces. Erik does require patience from its listener, but is also capable of surprising us with the inspired techniques used.
In Erik the artist lets nothing go to waste turning Satie’s peaceful and dreamy melodies upside down and inside out. The end result falls into the more experimental side of what was once called IDM or ambient electronica. Often when listening to electronic music I seek the soul of the machine, but this is a case of the machine discovering the soul, smashing it into a million pieces, molding it anew, and leaving us with something that is still very abstract and dreamlike, even if the dreams of 2012 are very different than those of 1888.
The 'Erik' mentioned in the title is Erik Satie, French composer in the late nineteenth century, early twentieth, and enfant terrible to the official musical world. Always good to say you are a big fan of his music. A while ago, someone lived downstairs from me and he played the piano. I'd usually turn up my volume when he rehearsed, except when he played Satie: then I'd turn off all music and just listened to the piano, far away, through walls. It created an odd listening experience, this great, soft, melodic music, from a far. Bionulor is also a Satie fan and is modus operandi is '100% sound recycling'. I have no idea if he played Satie himself on the piano, before treating the sound in anyway. It would be nice if he did, but somehow I doubt that. I couldn't figure out if this Ciccolini or De Leeuw playing, or perhaps John White (one of the players I have on CD, also known from his LP for Obscure Records). The soft, dreamy music of the original piano pieces are translated well into soft, dreamy, glitch music. It reminds me of 'Wurmloch Variationen' by Stephan Mathieu from more than a decade back. The piano can be recognized as such but it loops, it bumps, it hisses and whatever else piano's do inside computers, to create a warm piece of music. In the fifteen tracks, Bionulor not always shows a lot of variety in his methods of working, so after a while these pieces may sound a bit too similar, but it's perhaps the longitude of these pieces that make it interesting - think a 'Vexation' for computer treated piano sounds. Sketch like, these pieces reflect the music of Satie quite well. Overall, a very fine album.