CITY SONGS – najbardziej nietypowy projekt na naszym rynku muzycznym!

Ideą wszystkich utworów jest muzyczna KOLABORACJA.

Pomysłodawca nie tylko postanowił nagrywać płyty "na odległość", ale zaprosił do współpracy wielu artystów - przedstawicieli elektronicznej
sceny.

Każdorazowo mentalnie wcielał się w rolę muzyka zaproszonej grupy i przygotowywał utwór/szkielet, który później posłużył do dalszej modyfikacji
przez rzeczywistych członków danej formacji. 

Tak powstała niepowtarzalna
muzyczna mapa Polski.

Projekt jest już zamknięty.
Trwał w latach 2000 – 2004.

Cały czas są dostępne są części 4 - 16.


KONTAKT


ZAMÓWIENIA

 
 

CITY SONGS 11 | requiem rec 2003 |


Seria prezentująca dokonania polskiej szeroko pojętej elektroniki.

 

cdr 39 min


PROGRAM: posłuchaj fragmentów w mp3

01. CITY SONGS vs MACIEJ SZYMCZUK moja ścieżka
02. CITY SONGS vs DataDisk r-s-g-a-i / r-s-g-a-s
03. CITY SONGS vs DISTORTED ANIMALS nanometercutcut
04. CITY SONGS vs RAFAŁ GORZYCKI/ECSTASY PROJECT lunarglue
05. CITY SONGS vs ONE INCH OF SHADOW drawers's costume
06. CITY SONGS vs MARCIN TASZYCKI the old lady's tale
07. CITY SONGS vs DELOG 02.2003


RECENZJE

Na samym początku skrótowa recenzja dla osób, które nie lubią długich recenzji i w ogóle czytanie ich męczy: Składanka "City Songs 11" jest zajebista i kto jej nie ma ten jest chuj złamany i niech potem ma tylko do siebie pretensje, że zaspał.

No a teraz przejdźmy do recenzji właściwej (albo wymądrzania się, w zależności od punktu siedzenia) i na początek kilka uwag "natury ogólnej";). Pomimo, że nie wszystkie nagrania mi "pasują", to muszę z zadowoleniem stwierdzić, że płyta jest dobra, nie ma na niej słabych czy wręcz "kichowatych" kawałków. No i chyba powinna się na niej pojawić naklejka: "Uwaga! Może powodować niedosyt!", bo 38 minut przy takim poziomie muzyki to... trochę za mało. No - ale w sztuce lepszy niedosyt niż przesyt. A tak nawiasem mówiąc, nie wiem, jak poradziłby sobie Łukasz Pawlak, gdyby tych "7 budrysów" zaproponowało jakieś 20 minutowe kichowate suity? Wracając jednak do głównego toku mojej recenzji, to muszę stwierdzić, że wysoki poziom wykonawców skutkuje też niewesołą refleksją. Dlaczego tak dobra płyta musi się ukazywać jako cdr-owe wydawnictwo w ilości 100 sztuk, a i tak Łukasz Pawlak jest zniechęcony, bo nikt już nie jest zainteresowany "City Songs"? Czy rzecz jest w "home-made" cdr, czy też może w tym, że w Polsce nie ma osób słuchających tego rodzaju dźwięków i otwartych na muzykę? Bo moim zdaniem to zamiast jakichś Futer czy Smolików (chyba tak On ma na nazwisko), to chociażby Delog czy One Inch Of Shadow mogliby być bardziej znani. No ale nie mnie o tym się rozwodzić, tu już by musiał co najmniej R. Księżyk coś napisać, by rozjaśnić mrok niewiedzy... W każdym razie wszystkie utwory są na wysokim poziomie i to cieszy tym bardziej, że nawet utwory odległe od moich zainteresowań muzycznych robią na mnie wrażenie (pozytywne, oczywiście:) ). Ale do rzeczy...
MACIEK SZYMCZUK - hmmm... muszę stwierdzić, że w dalszym ciągu mój utwór podoba mi się:). Jest co prawda jedna rzecz, która mnie denerwuje, ale nie napiszę jaka, bo może ktoś nie zauważy albo nie zwróci uwagi;)... Ale zdobywając się na cały dystans, na jaki potrafię się zdobyć w stosunku do własnego utworu to dla zachęty napiszę, że jest to "klikowy" leniwie się wijący spokojny, niedopowiedziany i trochę tajemniczy (mam nadzieję, że w tym dobrym znaczeniu...) utwór, którego klimat dobrze oddaje ilustracja we wkładce.
DATADISK - wybitnie nie moje klimaty, ale tak się składa, że nie mam ochoty przeskoczyć do następnego utworu, gdy słucham płyty. Może tylko "wokalne" intro jest moim zdaniem niepotrzebne, bo sam elektro-strucel cyfrowy broni się doskonale i nie potrzebuje jakichś wstępów, które rozbijają napięcie i opóźniają kopa w bebechy, jaki daje "właściwa" część utworu. Niestety ilustracja we wkładce niepodobamisie:(.
DISTORTED ANIMALS - ooo, tu jest miodzio. Takie mocno skorodowane dźwięki (takaż struktura utworu), podane z umiarem i bez zadęcia, tudzież maniery typu "patrzcie, jakie mam zajebiste pluginy". Ilustracja we wkładce dobrze współgra z muzyką: brykające po aksonach (dobrze skojarzyłem?) cyfrowe zwierzaczki. Mam nadzieję, że druga płyta będzie w tą stronę i że będzie krótsza od "Catalogue 01", bo moim zdaniem 78 minut muzyki na debiucie zrobiło więcej szkody, niż pożytku (patrz zdanie o niedosycie i przesycie w sztuce;) ).
RAFAŁ GORZYCKI / ECSTASY PROJECT - no i znowu trafiony zatopiony. Świetny utwór splatający elektronikę z elektroakustycznym graniem, jak by to napisał pewiem znany recenzent. Jeśli mogę mieć uwagi, to tylko do brzmienia fortepianu, które moim zdaniem mogłoby być mniej takie "na żywo", a bardziej z jakimś "pazurem" czy niespodzianką. "Z recenzenckiego obowiązku" dodam, że ilustracja niezła, ale wyszłoby jej to na zdrowie, gdyby było tam mniej składowych (bez architektury).
ONE INCH OF SHADOW - to rekordzista: jedyny utwór trwający powyżej 10 minut. A gdy po początkowych dark-ambientowych "lotach" utwór przeistacza się w dark-trip-hop to już się robi więcej niż przyjemnie (nie wiem, czy takie były intencje twórców...;) ). Czuję tu "zapach" Tricky'ego, ale tego "najciemniejszego", najbardziej mi pasującego. Utwór tak sobie leniwie płynie (może raczej powinienem napisać 'szumi' albo 'huczy') i jedyne, do czego się mogę przyczepić to, zbędna moim zdaniem, końcówka, w której wygasza się rytm (około 8 minuty) i muzyka znów przechodzi do "lotów". Jak dla mnie to osłabia to trochę efekt całości, a utwór mógłby się kończyć około 8:20 i byłoby idealnie. A jak myślicie, spodobał mi się obrazek we wkładce? Podpowiem wam, że tak;). Pasuje do muzyki:).
MARCIN TASZYCKI - z tym utworem mam kłopot. Coś mi w nim nie pasuje do końca, choć mógłby to być jeden z moich ulubionych... Może brzmienie bębnów jest zbyt "dosłowne"... No nie wiem, ale dla mojej żony jest to jeden z lepszych utworów na "CS XI" - podoba Jej się nostalgiczna i transowa atmosfera, ale osiągnięta inaczej niż w moim utworze i innymi środkami. Krótko mówiąc Faworycki Utwór Joanny. I tylko szkoda, że ilustracja nie pasuje do klimatu muzyki i jest jakby z innej bajki. Patrząc tylko na ilustrację spodziewałem się raczej jakichś post-industrialnych lub techno wykrętów, a tu proszę, spokój i nostalgia...
DELOG - chyba jeden z bardziej "przebojowych" utworów na płycie. Choć nie do końca "czuję" taką brejkbitową stylistykę, to sobie siedzę i tupię i nie mam ochoty pomijać tego utworu przy słuchaniu płyty:). Po prostu podoba mi się. Zaskoczenie na plus po sosnowieckim koncercie Deloga, podczas którego niestety czasami po świetnych początkach utworów napięcie i dramaturgia siadała (moja żona podpowiada, że robiła się "taka pipka"). A tu lepsza (oczywiście moim zdaniem...) konstrukcja utworu - można napisać, że "utwór spełnia swoje obietnice". I łyżka dziegciu na koniec: nie do końca mi pasuje ilustracja (za to mojej żonie tak!). 
Płyta się kończy i sytuacja robi się niezręczna - recenzja rozrosła się do takiej długości, że chyba nawet Łukaszowi Pawlakowi nie będzie się chciało jej czytać. Ale podobno zwięzłość jest cechą mistrzów;)...
Na koniec dla utrwalenia przypomnę tylko, że płyta jest świetna, a kto jej nie ma, ten sam wie, co jest:).

Maciej Szymczuk http://www.mszymczuk.prv.pl

Po tym jak Łukasz Pawlak poprosił mnie o napisanie recenzji "City Songs XI" problemem stało się dla mnie pytanie: "czy recenzje, jakiekolwiek powinno się w ogóle pisać"? Jestem wyjątkowym malkontentem muzycznym - stąd te obawy. Poza tym każda recenzja to ściema i żadnej nie można ufać. Wszyscy, mam nadzieję, którzy wzięli udział w tym przedsięwzięciu są zadowoleni z efektu osiągniętego dość oryginalną intrygą. Ja miałem przez dłuższy czas problem z pojęciem potrzeby robienia muzyki na zasadzie dialogu. Jednak taka idea okazała się ciekawsza niż jakaś tam "zwykła składanka" różnych kapel. Taki niby "temat-haczyk". Tak czy inaczej mam w ręku gotową płytę, słucham jej i broni się ona doskonale - jest dobra tzn. mi się podoba. W pierwszym momencie miałem wrażenie, że powinna być poukładana inaczej. Teraz, po kilku wysłuchaniach, zmieniłem zdanie. Dotarło do mnie, że to właśnie Łukasz realizuje w taki sposób swoje marzenia i wizje a ja mam się przeprogramować i odpieprzyć. Nie mam żadnych negatywnych uwag a pozytywnych wiele. Mama też jedną uwagę, której nie mogę nigdzie zakwalifikować więc nie będę o niej pisał. Osobiście nie siedzę w takich "ambientalno - eksperymentalnych" klimatach jakie w 99% stanowią o postaci serii "CS" więc brakuje mi trochę elektronicznej agrechy w połączeniu z bitami ale widocznie... nikt tak nie gra. Albo to właśnie Łukasz w taki sposób realizuje swoje marzenia i wizje J. I jeszcze dziękuję Bogu, że najważniejsze pasje Łukasza to muzyka i grafika a nie np. gotowanie. Musielibyśmy wtedy przysyłać mu składniki swoich ulubionych potraw a on by lepił z tego okładki. Ps. Bardzo spodobał mi się pomysł (nie wiem czyj) o wydaniu "The Best of City Songs". Myślę nawet, że można by wypuścić serię "The Best...." a każdą z części kompilowałby inny wykonawca - i tak do końca.

Robert Suszko datadisc@wp.pl

Nareszcie ją dostałem... CS XI... Close... Play... Maciej Szymczuk i jego ścieżka. Kręta a jednocześnie prosta. Łagodna melodia, łatwo wpadająca do ucha i na długo zostająca w pamięci, prowadzona przez rytmiczne trzaski... Łamanych gałązek? :) Głęboki bas potęguje wrażenie przestrzeni. Pierwszy utwór na płycie podoba mi się, chociaż wydaje się troszkę minimalistyczny. Brakuje mi tutaj dźwięków pojedynczych, nieuporządkowanych, pojawiających się sporadycznie, gdzieś w oddali. Bez nich mam wrażenie jakbym szedł przez piękny las, jednak nie ma w nim ptaków. Ale... to nie moja ścieżka, tylko Maćka :) nie wiem, może taka właśnie ma być. Generalnie jednak kawałek jest mocny, zostaje na długo w pamięci i jak żaden inny z CS XI nadaje się na początek płyty. Jedziemy dalej... DataDisk... hah! szybko! Mocno rozpędzone, postnuklearne electro. Tutaj jestem pod wrażeniem, może dlatego że wyrastałem na klimatach General Detroit. Naprawdę podoba mi się wokalne intro, mroczne, powodujące coraz bardziej napiętą atmosferę tajemniczości... coś się czai... coś tu za chwilę się wydarzy. No i wydarza się. Wypada zza rogu jak pośpieszny Dresden-Wrocław. Dla mnie Nr II na tej płycie, Nr I wkrótce :). Kolejna stacja... Distorted Animals... nanometercutcut... Cóż, utwór powiedziałbym... kanciasty... kwadratowo - trójkątny. Jednocześnie zastanawiający. Jest w nim coś takiego, co kazało mi odtworzyć go jeszcze raz, jeden to było za mało. Co ciekawe, pozornie chaos... Cyfrowa przyroda? ;) I tak znalazłem się w środku płyty, osaczony, bez możliwości ucieczki... Nr 004... Rafał Gorzycki/Ecstasy. Odważnie, bez skrępowania, hasają żywe instrumentaria, naprawdę nieźle radząc sobie w konfrontacji ze stonowaną elektroniką. Słuchając tego utworu miałem wrażenie, że siedzę w teatrze... Tak właśnie kojarzę tą muzykę. Nie jako filmową, nie wyobrażam sobie tego... ale teatralną. Albo... Słuchowisko, bardzo interesujące zresztą :). 
Co teraz? teraz oczywiście mój Nr I! Zdecydowany lider na płycie. Zaczyna się niewinnie, spokojnie, jednak z każdą chwilą jest coraz bardziej przejmujący. Paraliżuje słuchacza i zabiera w pizdu! :)... Wchodzi loop perkusyjny, coś zatrzeszczało, tło zaczyna falować, spokojne vocale i olśnienie... coś mi to przypomina. Tricky? Portishead? Wyraźna inspiracja Trip Hopem. Realizacja na najwyższym poziomie. Pomimo tego, że trwa ponad 11min, nic tu się nie dłuży, nie nudzi się ani przez chwilę. Cała przestrzeń czasu, tutaj wykorzystana, została wypełniona po brzegi :)... AAAAAAA!!! Jestem rozjechany! :). No, zbliżamy się ku końcowi, teraz moja kolej. Jednak nic tu nie napiszę. Uważam że recenzowanie samego siebie... nie... odpada, zostawię to wam ;). Ostatnia stacja... Delog. Dynamicznie, bez zbędnych ceregieli. Chociaż nie przepadam za D'N'B którym ten numer jest przesiąknięty, to mimo wszystko podoba mi się. Dlaczego? Robi na mnie wrażenie duża swoboda i jednocześnie precyzja kolejnych sekwencji, przejść, przytrzymań... chyba najbardziej złożony kawałek na płycie. CS XI zrobiła na mnie duuuże wrażenie i to wcale nie dlatego, że jest na niej również mój utwór. Powiedziałbym nawet, że poczułem się przez to bardzo malutki, bo poziom zaprezentowany na CS XI jest NAPRAWDĘ WYSOKI i przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Nie wiem, czy byłem na to gotowy. Wielkie brawa dla współtowarzyszy!

Marcin Taszycki terpin@idea.net.pl

Kilka razy zabierałem się do recenzji tej płyty, ale wiele czynników zewnętrznych i wewnętrznych przeszkadzało (wczoraj na przykład huragan stulecia połamał połowę drzew we wsi, w której mieszkam i zerwał trakcję elektryczną). Myślę, że nieprzypadkowo wiele spraw nawarstwiło mi się ostatnio, bo po prostu recenzji pisać nie lubię i nie umiem (przyznaję się ponadto, że muzyki z szeroko pojętego kręgu elektronicznego nie znam), a swym milczeniem chciałem oszczędzić Ciebie Czytelniku. Ale, jako że nie ma miętkiej gry, to do dzieła: "City Songs Vol. XI" to mieszanka piorunująca przeciętnego odbiorcę swą różnorodnością. I bardzo dobrze, bo przecież o to chodzi aby muzyka była odwzorowaniem fascynacji, emocji i zainteresowań jej twórcy. Każdy z wykonawców "C.S. XI" odsłania słuchaczowi pewien wycinek rzeczywistości; konkretny, niebanalny i przepełniony duchem naszych czasów (o kurdelebele, ale patos !!!). Ta płyta nie ma chyba słabych stron, a jeśli nawet, to są one w ujęciu całościowym niezauważalne. Największe wrażenie zrobiły dla mnie dwa utwory; "Lunarglue" Rafała Gorzyckiego (ecstazy project) i "The old Lady's Tale" Marcina Taszyckiego. Pierwszy z nich jest mi bardzo bliski klimatem. Przebrzmiewa w nim duch Johna Cage i innych wielkich, a dodatkowym smaczkiem jest lekki powiew cywilizacyjnego zgiełku oraz dźwięków niewiadomego pochodzenia w podkładzie. Z połamanym pianinem świetnie konweniują jazzowe perkusjonalia, a naprawdę interesujący jest sposób w jaki Rafał, poprzez proste środki wyrazu, operuje przestrzenią. Drugi wspomniany wyżej utwór rozłożył mnie zupełnie. Nastrój panujący w "The old Lady's Tale" trudno jednoznacznie scharakteryzować, aby rzecz jasna nie spłycić (opisanie czegoś równie ujmującego często prowadzi do banału). Jest to najlepiej, moim skromnym zdaniem, skomponowana ścieżka na tej płycie, a kolejno pojawiające się sekwencje są wprowadzane z wielkim wyczuciem i konsekwencją. Duża dawka głębi emocjonalnej i bardzo dobrze dobrane instrumentarium (może z wyjątkiem zbędnych, moim skromnym zdaniem, zniekształconych efektami ludzkich głosów) powodują, że utwór Marcina wykracza poza ramy stylu, trendu i innych śmiesznych uogólnień. Pozostałe utwory to; Maciej Szymczuk "Moja ścieżka". Kolega ze Śląska wprowadza hipnotyczny, mglisty i subtelnie tajemniczy nastrój a instrument wiodący kojarzy się z muzyką jakiegoś pierwotnego ludu. Według mnie brak w tym utworze konsekwencji pomiędzy częściami (są dobre, ale niezależnie od siebie), czyli tzw. płynnego rozwinięcia. Ale tak pewnie miało być. I jest. DataDisk porywa sterylnością i profesjonalizmem. Nie chcę urazić swoimi skojarzeniami Roberta (podobno jest malkontentem muzycznym) ale jego utwór utrzymany jest w dobrym (post?) industrialnym stylu, prezentowanym np. przez Laibach na "Kapital". "Nanometercutcut" Distorted Animals to danie dla koneserów pstryków, klików i nieprzewidzianych cięć. Bioelektrotechnologiczny eksperyment się powiódł. Trip-hopowy mroczny pejzaż "Drawer's Costume" One Inch of Shadow wkręca solidnie wykraczając poza ramy narzucone przez twórców gatunku, takich jak np. Scorn czy Massive Attack. Dobrnęliśmy więc razem do końca (no może prawie, ale swojej pracy oceniać nie będę). Składam wyrazy uznania dla koordynatora naszych wspólnych poczynań muzyczno-plastycznych (Łukasz Pawlak Judymem polskiej muzycznej sceny niezależnej) i życzę mu, jak i wszystkim muzykom biorącym udział w realizacji "City Songs Vol. XI", dużej dawki energii do dalszej pracy. 

Paweł Niemiec delog@op.pl

© requiem records