Klasyk polskiej biomuzyki na pierwszym albumie solowym. To sztuka poza wszelkimi kategoriami.
Marek Styczyński zaczynał od dźwięków czysto akustycznych w grupie Atman, dziś legendzie polskiej muzyki etnicznej. Już w latach 70 jeździł po świecie: nagrywał co ciekawsze brzmienia i zwoził instrumenty. W 1998r. założył razem z Anną Nacher projekt Karpaty Magiczne. Połączyli w nim oryginalne brzmienia instrumentów z najdalszych zakątków świata i nagrania terenowe (często digitalnie przetworzone) z psychodelicznym postronkiem. Na solowym albumie Styczyńskiego również słychać charyzmatyczny głos i gitarę Nacher. Ale to jego płyta. Wykorzystał tu m.in. archaiczne klarnety, rogi i flety pionowe z Karpat, lutnie tampura i sitar z Indii, czy liturgiczne instrumenty z prawosławnych klasztorów. Połączenie natury z cybertechnologią zaowocowało trzema kwadransami muzyki niezwykłej. Można szafować tu etykietami, bo słychać tu Etno i ambient, i industrial i bioelektronikę. Formą utworów rządzi trans- fascynuje pierwotną siła, przypomina o plemiennych formach i funkcjach muzyki. Sztuki poza wszelkimi kategoriami.
Ten album idealnie wpasowałby się w kolejną pozycję dyskografii Karpat Magicznych (są tu nawet wplecione fragmenty starszych utworów grupy). Zamiast tego rozpoczyna nowy rozdział w historii jej muzyków. Oby zaowocował własną płytą Nacher i kolejnymi wspólnymi albumami Karpat Magicznych.
Marcin Babko Gazeta "Co Jest Grane"