Produkt dodany do koszyka
Remek Hanaj
140 | 2017
Solowa płyta członka grupy KSIĘŻYC. Tradycyjna muzyka pozaświatowa z różnych regionów...
Jak się ma muzyka w jej osobistym niby straconym czasie, kiedy nikt jej nie słucha tutaj, ani nie wykonuje na żywo, a jeśli gra to już jej odbicie, z inną „osobistością”? Kiedy jej właściciel, twórca, znika wraz z nią jako organiczną częścią siebie samego na zawsze. Na ile zapoznana przez nas forma tej muzyki jest tożsama z jej wzajemnymi relacjami wewnętrznymi z autorem? Co się dzieje, jeśli ta forma, przynajmniej w sensie czytelnej dla nas całości, jest uniesiona poza uwagę i dostępna raczej w bezkształcie?
To się zdarzyło pierwszej wiosny po narodzinach Teodora, zimą w maju roku 2011. Tak, była wtedy krótka trzydniowa zima majowa. Miałem sen, że dzwonię do Mariana Bujaka, znakomitego skrzypka tradycyjnego z Szydłowca. Nie żył już wtedy od pięciu z górą lat. A za życia lubił i umiał tłumaczyć sny. Więc dodzwoniłem się do niego gdziekolwiek był i mówię ~ Halo panie Marianie? ~ Odpowiadają mi drobiny kosmicznego szumu, bulgotanie w słuchawce i motoryczny rytm, a po chwili słyszę charakterystyczne Bujakowe pogwizdywanie. I powtarza się, a właściwie jeszcze raz odbywa się, fragment spotkania, które zdarzyło się w 1999, w trakcie którego Bujak gra mi najpiękniejszego swojego mazura, po czym stwierdza: ~ Tak muzyka wygląda. ~ Mazura poznaję po pierwszych dźwiękach, ale brzmi on niby zupełnie inaczej. Gra dalej. On i niby nie on. I coraz bardziej nie on. Poznaję niby muzykę Klejnasa, Kędzierskiego, Metów, Jakubowskiego, Bździuchów, a potem nawet śpiewy kurpiowskie, kujawskie, lubelskie. Jednych Bujak słyszał na festiwalach, innych w radiu, niektórych nie mógł słyszeć za życia.
Ta płyta to szkic muzyki tradycyjnej, muzyki, która niby odeszła, ale znów przychodzi, tylko w zapustnych maskach świata na opak. Nagrania terenowe snu, w dużej kompresji ściągnięte na jawę. Nic więcej. Niebo niby. Pierwsze miksy zrobiłem 3 maja 2011, większość była gotowa tamtego lata, które nastało zaraz po niespodziewanej, ekstraordynaryjnej zimie, resztę kończyłem kiedy sen wracał na jawie, takiej jawie, w czasie której długo nie patrzy się w okno.
Kup