REQUIEM RECORDS


To wydawnictwo mające na celu promocję muzyki elektronicznej, ambientalnej 
i postindustrialnej. 

Od teraz skupiamy się na dokumentowaniu nagrań polskich zespołów działających na przełomie lat 70-tych, 80-tych i 90-tych. Grup dziś zapomnianych, których muzyka nadal ma ogromny potencjał. Ta muzyka jest ponadczasowa 
i warto byś się o tym przekonał...



KONTAKT


ZAMÓWIENIA

 
 

KONRAD KUCZ |

Od 12 lat komponuje i staram się promować w Polsce muzykę minimal ambient. Nie stronie od nowości. Interesuje mnie oryginalność o którą dzisiaj coraz trudniej (wszak wszystko już wymyślono). Moja muzyka ewaulowala przez różne etapy inspiracji od muzyki gregoriańskiej po Polski transowy folk.

konrad kucz
soporus
requiem rec 8/2003

konrad kucz
nagrania bardzo archiwalne
1989–2004
requiem rec 20/2004




   Rozmowa z Konradem Kuczem



- Jak zainteresowałeś się muzyką elektroniczną?
- Pod koniec lat 70. głównym źródłem informacji o muzyce była radiowa „Trójka”. Słuchałem jej więc bardzo często i pewnego dnia trafiłem na audycję Jerzego Kordowicza, który prezentował najnowsze dokonania muzyków wykorzystujących elektroniczne instrumentarium. Nagrywałem te programy i słuchałem potem na okrągło. Najpierw zafascynował mnie Isao Tomita, potem Klaus Schulze i Tangerine Dream. Złote lata tej muzyki przypadły na pierwszą połowę lat 80. 
- Kiedy przeszedłeś od słuchania elektroniki do jej tworzenia? 
- Od dawna marzyłem o robieniu własnej muzyki. Z czasem stało się to realne. Po maturze dostałem od rodziców jeden z pierwszych na rynku komputerów Atari. Kosztował on wtedy naprawdę duże pieniądze. W czasie studiów zarobiłem trochę na praktykach i zafundowałem sobie syntezator Rolanda. Dzięki temu mogłem podjąć próby tworzenia własnych dźwięków. 
- Zacząłeś od industrialu. Co Cię pociągnęło w tym gatunku? 
- Była to muzyka intuicyjna, która nie wymagała dużych umiejętności gry na instrumentach. Mógł ją robić laik. Z czasem znużyło mnie jednak to hałaśliwe i mroczne granie. Zacząłem szukać czegoś, co dałoby wytchnienie i spokój. 
- Twoje pierwsze płyty z lat 90. – „Sny polskie” i „Suita tatrzańska” – przyniosły odkrywczą próbę połączenia ilustracyjnej elektroniki z rodzimym folklorem. Co Cię do tego zainspirowało? 
- Interesują mnie różne gatunki. Nigdy nie chciałem zawężać się do jednego stylu muzycznego. Działalność Józefa Skrzeka dała mi impuls do oderwania się od naśladowania innych i podjęcia próby stworzenia czegoś własnego. Ponieważ jeździłem dużo w góry, które zawsze kojarzyły mi się z czymś idealnym i nieosiągalnym, postanowiłem spróbować wpleść w elektronikę elementy folkloru podhalańskiego. Nie było to trudne, gdyż zarówno muzyka elektroniczna, jak i etniczna ma w sobie pewną transowość. 
- Niezwykle ciekawym etapem Twojej twórczości są dwie płyty z cyklu „Vita Contemplativa”, na których dokonujesz syntezy religijnej tematyki z ambientem. 
- To była konsekwencja mojego zainteresowania rodzimym folklorem, który jest przecież przesiąknięty religijnością. Podjąłem tę próbę również z innego powodu – od dawna denerwował mnie zły gust naszej muzyki kościelnej. A przecież w minionych wiekach symbioza religii i kultury była motorem rozwoju cywilizacji. Zmieniło się to dopiero w XX wieku. Dlatego postanowiłem stworzyć nowy gatunek – sacro-ambient. Ale, niestety, początkowo spotkałem się z dużymi oporami wśród przedstawicieli Kościoła – obawiano się, że moja muzyka to new age, który, być może zresztą ze słusznych powodów, cieszy się złą opinią wśród chrześcijan. Ale udało mi się wyjaśnić pewne zawiłości terminologiczne i wykonałem dwukrotnie kompozycje z cyklu „Vita Contemplativa” w warszawskim kościele. Dzięki pomocy księdza, z którym przygotowywałem te spotkania, nabrały one charakteru prawdziwego misterium: paliło się mnóstwo świec, płonęły wonne kadzidła, recytowano fragmenty Biblii. Nadal pracuję nad tym projektem, chcąc go uzupełnić o komputerowe wizualizacje. 
- Najbardziej ambientową płytą w Twoim dorobku jest „Waltornium”. 
- To prawda. Już dawno odkryłem, że najważniejszym twórcą elektroniki jest dla mnie Brian Eno. Szczególnie cenię sobie jego album „Discreet Music”. Bardzo spodobała mi się filozofia, jaka go zrodziła – pragnienie tworzenia minimalistycznej muzyki tła, która wymagałaby od odbiorcy zupełnie nowego nastawienia do materii dźwiękowej. Eno wyzwolił moją wyobraźnię, która poszybowała w kierunku metafizyki. Dlatego najbardziej inspirują mnie niezwykłe wizje świętych i mistyków, wyobrażenia raju i życia po śmierci. Mój ambient to muzyka typowo kontemplacyjna. 
- Na swej ostatniej płycie – „Wrzosowiska” – flirtujesz z muzyką współczesną. Czy to nowa droga rozwoju ambientu? 
- Być może. Po latach odcinania się od tonalności i harmonii w muzyce poważnej, nastąpił ostatnio powrót do tych bezcennych wartości. Słychać to szczególnie we współczesnej kameralistyce, o czym przekonują chociażby niektóre koncerty festiwalu „Warszawska Jesień”. Granica między muzyką elektroniczną a współczesną powoli się zaciera. 
- Nad czym obecnie pracujesz? 
- Przygotowuję nu-jazzowy album z wokalistką Nuno pod nazwą Cytronette, na którym wystąpi sporo zaproszonych gości oraz pracuję nad płytą dark-ambientową z Łukaszem Pawlakiem z Nemezis. 

ROZMAWIAŁ 
Pawel Gzyl Dziennik Polski (2005)

© requiem records